wtorek, 29 lipca 2014

Piękne panie w służbie prawa - "Gunsmith Cats" (1995)

Jakoże ostatnie kilka postów było głównie poświęconych narzekaniu na słabe bajki, ten dla odmiany poświęcony będzie dobrej, pozytywnie zakręconej produkcji. Nie mogę wszakże wyjść na zrzędę, co to tylko na wszystko kręci nosem i któremu nic się nie podoba *śmiech*. Bierzemy zatem na warsztat jedną z moich ulubionych serii OVA. Serię, która polskim fanom jest zapewne bardzo dobrze znana, bowiem można było ją nie raz obejrzeć na naszych rodzimych konwentach, a i jej komiksowa wersja była u nas wydawana. Oto "Gunsmith Cats".

Rally Vincent oraz mała "Minnie" May Hopkins to dwie, świetne najemniczki, które bez problemu uporają się z każdym powierzonym sobie zadaniem. Nasze bohaterki poznajemy podczas jednej z ich misji właśnie, kiedy to tropią jegomościa znanego jako Jonathan Washington, który to trudni się handlem narkotykami. Piękne najemniczki oczywiście bez większych problemów łapią rzezimieszka.
Niedługo potem, do sklepu z bronią, prowadzonego przez nasze urocze kociaki, przybywa przedstawiciel ATF. Jak się okazuje, bandzior, którego bohaterki niedawno pochwyciły, wcale nie był handlarzem narkotyków - miast tego, handlował bronią. Co więcej, został z więzienia wypuszczony umyślnie, bowiem miał doprowadzić stróżów prawa do całej szajki handlarzy. Poczciwy agencina chce zatem prosić Rally i May, aby to one skontaktowały się z handlarzem i zaoferowały mu transakcję. Uprzedza jednak, że nie dostaną za to żadnych pieniędzy. Nasze bohaterki chcą już oczywiście wyprosić delikwenta za drzwi, ten jednak wyciąga swojego asa z rękawa - jak się okazuje, nasze panienki nie mają pozwolenia na prowadzenie sklepu z bronią. Jest on zatem prowadzony nielegalnie. Tak więc, jeśli Rally i May nie chcą mieć kłopotów z organami ścigania, muszą pójść na współpracę.

Fabuła w "Gunsmith Cats" do jakichś wybitnie skomplikowanych nie należy. Jest to raczej typowe kino akcji, które bardzo mocno bazuje na serialach policyjnych z lat 90-tych. Serial składa się z dwóch, luźno powiązanych spraw, napakowanych pościgami, strzelaninami i typowym dla tego typu produkcji humorem. Formuła ta działa szczerze powiedziawszy bardzo dobrze i podczas seansu nie nudziłem się wcale a wcale. Bardzo podobało mi się też to, że twórcy serii nie starali się udziwniać historii na siłę, a miast tego skupili się na tym, by obie sprawy w niej przedstawione były zrozumiałe i w miarę domknięte, aby nie pozostawiały widzowi zbyt wielu pytań bez odpowiedzi. Szkoda mi jedynie, że serial nie jest dłuższy. Trzy odcinki to, jak dla mnie, zdecydowanie za mało.

Postacie są bardzo wyraziste i niezwykle łatwo je polubić. Zwłaszcza dwie główne bohaterki - Rally to pewna siebie kobita, która nie da sobie w kaszę dmuchać i szybko rozprawia się zarówno z podłymi bandziorami, jak i nader upierdliwymi adoratorami. Dodatkowo bardzo dobrze zna się na broni i doskonale wie, jak należy się nią posługiwać. Minnie May zaś to nieco zadziorna, zawsze uśmiechnięta dusza towarzystwa, której największym hobby jest tworzenie bomb i granatów maści wszelakiej. 
Bardzo fajnie wypadają także dialogi i wszelkie interakcje pomiędzy bohaterami. Nie dość, że są bardzo dobrze przemyślane i nie powiewają sztucznością, to jeszcze wiele z nich jest naprawdę zabawnych.

Oprawa audiowizualna jest prześliczna. Bardzo przypadły mi do gustu zwłaszcza projekty postaci kobiecych. Panie są śliczne i seksowne i zdecydowanie jest na czym zawiesić oko. Trudno się temu jednak dziwić, skoro odpowiada za nie słynny Kenichi Sonoda, który znany jest ze swej smykałki do rysowania atrakcyjnych kobiet. Skoro już o rysowniku tym wspomnieliśmy, to warto zaznaczyć też, że świetnie rysuje on także samochody, motocykle i inne pojazdy maści wszelakiej. Niesamowite jest to, jak wiele na nich detali i jak bardzo przypominają one prawdziwe fury.
Animacja również wypada bardzo dobrze, zwłaszcza w dynamicznych scenach pościgów i strzelanin. Wszystko porusza się płynnie, oszczędności nie ma i chrupnięć żadnych także. 
Muzyka jest rewelacyjna. Rytmiczne, jazzowe kawałki bardzo dobrze wpasowują się w klimat serii i słucha się ich z wielką przyjemnością, nawet poza samym anime. Do gustu przypadł mi najbardziej chyba opening, który podobnie jak ten znany z "Cowboy Bebop", jest świetnym, niezwykle wpadającym w ucho utworem, mimo braku jakiegokolwiek wokalu.
Bardzo dobrze spisali się również aktorzy udzielający głosów postaciom, jednak trudno się temu dziwić, bowiem są to same sławy. W "Gunsmith Cats" usłyszymy takich ludzi jak Araki Kae, Neya Michiko, czy choćby Otsuka Houchuu.

"Gunsmith Cats" polecam bardzo. Jest to zdecydowanie jedna z najlepszych produkcji z lat 90-tych. Miodny klimat, świetna muzyka, seksowne panienki, świetnie narysowane fury, rewelacyjnie zanimowane sceny pościgów oraz dobra, nie nader przekombinowana fabuła. Aż szkoda, że zrobiono tylko trzy odcinki, bo tytuł ten zdecydowanie zasługuje na więcej. Cóż, zawsze pozostaje wersja komiksowa.
Pozycja zdecydowanie warta uwagi, zwłaszcza jeśli uwielbiacie dobre kino akcji.

Typ Anime - Seria OVA
Rok produkcji - 1995
Pełny Tytuł: „Gunsmith Cats: Bulletproof!”
 Reżyseria: Takeshi Mori
Scenariusz: Atsuji Kaneko
Muzyka: Peter Erskine
Gatunek: Sensacyjny, Komedia
Liczba Odcinków: 3
Studio: Oriental Light and Magic
Ocena Recenzenta: 8/10

Screeny:





"Za moich czasów OVA na podstawie gier były... równie gówniane" - Spectral Force (1998)

"Mars of Destruction" nie muszę chyba nikomu przedstawiać. Produkcja ta, podobnie jak "Skelter Heaven" obrosła już wśród fanów chińskich bajek ogromną "sławą" i legendy o jej gównianości krążą w fandomie od wieków. Zanim jednak potworek ten ujrzał światło dzienne, na rynku pojawiła się inna, równie fatalna produkcja...

Dawno, dawno temu, była sobie kraina, której nazwy nawet nie pamiętam. Panował w niej wieczny pokój a jej mieszkańcy żyli w dostatku. W pewnym momencie coś się jednak jebło (zgadnijcie przez kogo? TAK! Głupich ludzi oczywiście) i rozpętała się wojna pomiędzy wszystkimi rasami zamieszkującymi krainę. W trakcie całego tego ambarasu rozpowszechnił się też oczywiście rasizm, demony zaczęły być tępione itede itepe. No i narodziła się też taka półdemonica, która to ma być następczynią demonicznego tronu i jej też ludzie nie lubili... no i był też chyba jakiś bohater, który to tam też miecz znalazł, co to demony jednym ciosem zabija... i jakaś grupka najemników też się tam przewinęła... i chyba mieli jakiejś wojnie zapobiec...

Dobra, nie ma sensu streszczać tego burdelu, przejdźmy od razu do konkretów - "Spectral Force" to chaotyczna, słaba, sztampowa i pozbawiona jakiegokolwiek budżetu OVA, której zadaniem było reklamować grę pod tym samym tytułem, wydaną na PS1. Wiecie zatem, czego można się spodziewać, nie? Ta produkcja jest tak samo zła, ba, gorsza nawet, niż "Mars of Destruction", wspomniane na początku tekstu. Fabuła praktycznie nie istnieje, pacing jest tragiczny, setting niby fajny, ale nic a nic nam o nim nie wiadomo... Właściwie to totalnie nie wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi. Jest jakaś wojna, jakieś konflikty na tle rasowym, jakieś zależności polityczne - ale nic praktycznie o nich cholera nie wiadomo. Ja rozumiem, że to krótka OVA mająca być zaledwie reklamą dla gry, ale kurde, jak już coś reklamować to chyba porządnie? To raczej od gry odstrasza aniżeli zachęca do zapoznania się z nią.

Postacie są głupie i jednowymiarowe. Nie wyróżniają się praktycznie niczym, nie przechodzą również praktycznie żadnej przemiany... nic. To po prostu grupka stereotypowych ludzików. Ich dialogi również wołają o pomstę do nieba. Pełne są głupawych, z palca wyssanych morałów, które upchnięte są tu tak bardzo na siłę, że głowa mała. I w sumie, tylko tyle o postaciach da się napisać...

Ej, ale może chociaż oprawa audiowizualna ratuje tego potworka? Nieee, nic z tych rzeczy. Projekty postaci są proste i strasznie niewyraźne, w dodatku koszmarnie zanimowane. Tła zaś? Wszystkie są wykonane przy użyciu grafiki komputerowej, jednak prezentują się koszmarnie i gryzą się niesamowicie z rysowanymi postaciami. Graficznie wypadają gorzej niż to, co można było zobaczyć w bardzo wczesnych grach na PSX-a. No po prostu wstyd!
Muzyka... jakaś tam była. Ale było to tak nudnawe i generyczne plumkanie w tle, że żadnego kawałka nie zapamiętałem. Ending też mnie nie powalił.
A głosy postaci? Nie są może tragiczne, ale powalać także nie powalają. Są najzwyczajniej w świecie przeciętne i raczej nie mogę pochwalić aktorów za to, że się postarali...
A angielski dubbing, spytacie? Jest jeszcze gorszy...

"Kończ waść, wstydu oszczędź" - "Spectral Force" to zdecydowanie jedna z najgorszych bajek, jakie dane mi było obejrzeć. Gorsza nawet od "Genocybera", "Kakugo" czy wspomnianego na początku tekstu "Mars of Destruction". Nie ma w sobie praktycznie nic dobrego. Koszmarny pacing, brak jakiegokolwiek sensu, paskudne tła 3D, okropne i rozmazane projekty postaci... A wyobraźcie sobie, że to ma aż 2 odcinki. Tak! Nie jest to pojedynczy epizod - jak w wypadku wielu innych OVA reklamujących gry - ale aż dwa paskudne koszmarki. Nie mam pojęcia, czy gra jest lepsza czy gorsza, ale ta OVA zdecydowanie nie zachęciła mnie do zapoznania się z nią. Odradzam zdecydowanie. Aż dziw mnie swoją drogą bierze, że ktoś to wydał poza Japonią...


Typ Anime - Seria OVA
Rok produkcji - 1998
Pełny Tytuł: „Spectral Force”
 Reżyseria: Yoshiaki Sato
Scenariusz: Yoshiyaki Sato
Muzyka: Toru Kobayashi
Gatunek: Fantasy
Liczba Odcinków: 2
Studio: Idea Factory
Ocena Recenzenta: 1/10

Screeny:







O nudnawej adaptacji mitologii greckiej słów kilka - "Neo Heroic Fantasia Arion" (1986)

Fakt, że Japończycy fascynują się niezmiernie kulturą europejską jest już raczej dość powszechnie znany. Wiadomym jest również, że bardzo intrygują ich wszelkie zagraniczne wierzenia i mitologie. Bardzo ciekawe podejście skośnoocy mają zwłaszcza do mitologii greckiej - wspomnieć wystarczy takie produkcje jak "Saint Seiya", czy też "Zettai Yareru Greece Shinwa". Niestety jednak, nie wszystkie dżapońskie adaptacje mitologii okazały się być równie dobre. Dziś przyjrzymy się filmowi, który mimo świetnej animacji i przepięknej muzyki, mianem produkcji wybitnej poszczycić się, niestety, nie może.

Starożytna Grecja. W dalekiej Tracji mieszka sobie mały pastuszek imieniem Arion. Jego błogie życie codzienne upływa na zabawach i ganianiu za owieczkami. Wszystko to zmienia się jednak diametralnie, gdy pewnego popołudnia nasz mały bohater napotyka na swej drodze tajemniczego starca. Okazuje się, iż jest to sam Hades, bóg świata umarłych. Nikczemnik wykorzystuje naiwność chłopczyka i, w zamian za obietnicę wyleczenia jego niewidomej matki, zabiera go ze sobą do podziemi.
Tam chłopak poddany zostaje licznym próbom, mającym na celu przygotować go do walki z największym przeciwnikiem Hadesa - Zeusem. Mały Arion co dzień zmagać się musi zatem z okropnymi bestiami i pułapkami różnej maści. Pewnego razu wdaje się w bójkę z ogromnym, gorylopodobnym potworem - Gido - będącym największym postrachem podziemnego królestwa. Ku zaskoczeniu wszystkich mieszkańców krainy, z bogiem umarłych łącznie, Arion pokonuje olbrzyma, zyskując szacunek wuja. Wyjawia mu on wtedy, że żadne lekarstwo nie uzdrowi jego niewidomej matki, bowiem jej choroba spowodowana jest klątwą, rzuconą nań przez Zeusa. W ten oto sposób w Arionie zaczyna się rozwijać nienawiść do tego boga, która w końcu doprowadzi do tego, iż wyruszy on na wojnę przeciwko niemu. Nasz bohater zostanie jednak pojmany przez wojska bogini Ateny i na tym zapewne skończyłaby się jego krucjata przeciwko bogowi piorunów, gdyby nie pomoc pewnej dziewczyny...

Cóż mogę rzec... Arion zapowiadał się całkiem ciekawie. Tak, jest to kolejna opowieść o zemście, jednak biorąc pod uwagę fakt, że osadzona jest w starożytnej Grecji, a w dodatku garściami czerpie z mitologii tegóz kraju, to miałem spore nadzieje, że może będzie mi dane obejrzeć coś nietuzinkowego. No, niestety się przeliczyłem. "Arion" jest bowiem strasznie nudną, w dodatku chwilami mocno nieuporządkowaną opowieścią. Historia rozwija się strasznie powoli a i sposób, w jaki autorzy tego dzieła korzystają z mitów pozostawia wiele do życzenia. I ja się tu nawet nie czepiam tego, że mity zostały tutaj zinterpretowane w bardzo luźny sposób, nie - bardziej idzie mi o to, że zrobiono to strasznie nieumiejętnie. Przypomina to bardziej kiepski fanfic na podstawie kilku zlepionych ze sobą mitów, aniżeli dobry film fantastyczny serwujący nowe spojrzenie na starożytne opowieści. Nie zrobił na mnie też żadnego wrażenia wielki konflikt między Hadesem a Zeusem, będący jednym z najważniejszych elementów tego filmu. Nudny i sztampowy do bólu.

Z postaciami jest jeszcze gorzej. Są płaskie jak karton, nie wyróżniają się niczym nadzwyczajnym a i ich motywy, czy też interakcje, jakie między nimi zachodzą, pozostawiają BARDZO wiele do życzenia. Wielu bohaterów pojawia się też praktycznie tylko na kilka sekund po czym zostają całkowicie zapomniani i nigdy więcej już się w filmie nie pojawiają. Ja rozumiem, że mitologicznych postaci było bardzo wiele i ciężko je może upchnąć w jednej opowieści, no ale serio... film trwa przecież bite 2 godziny, można było nieco lepiej rozwinąć ich charaktery...
Najgorszy jest jednak wątek romansowy. Już pół biedy, jakby był on po prostu totalnie ograny. Problem leży bardziej w tym, że napisany jest on w taki sposób, że wcale a wcale nie czułem żadnej więzi między obojgiem "kochanków".

Złego słowa nie mogę jednak powiedzieć o oprawie audiowizualnej. Strasznie podobały mi się projekty postaci (wart wspomnienia fakt, że odpowiada zań jegomość, który pracował przy świetnym "Giant Gorg"), świetnie wykonane były również tła a i kolorystyka jest bardzo dobrze dobrana. Ślicznie wygląda również animacja - wszystko porusza się niezwykle płynnie, chrupnięć żadnych nie uświadczyłem, a i spadków jakości nigdzie nie dostrzegłem. Spore wrażenie robią zwłaszcza bitwy, w których nie oszczędzano ni grosza i zrealizowano je z odpowiednim rozmachem. Trup ściele się gęsto, okręty płoną a miecze uderzają o siebie z dużą częstotliwością.
Świetna jest także muzyka. Idealnie wpasowuje się ona w klimat starożytnej Grecji i całkiem dobrze podkreśla każdą ze scen. Szkoda jedynie, że praktycznie nie ma co podkreślać...
Niezwykle spodobał mi się zwłaszcza ending. Jest to spokojna, bardzo przyjemna dla ucha piosenka, która zawiera w sobie tę wspaniała, tak charakterystyczną dla piosenek ze starych bajek magię.
Gra aktorska nie powala, ale tragiczna nie jest. Głosy zostały całkiem dobrze dobrane i pasują do bohaterów. Największym problemem jest jednak to, że chwilami aktorzy tak jakoś za mało serca w swoje kwestie wkładają, przez co brzmią strasznie sztywno.

Ogółem rzecz ujmując, Arion jest filmem słabym. Zanimowany jest ślicznie, muzyka również brzmi wspaniale... no ale to trochę za mało. Przez te bite 2 godziny historia nie zaciekawiła mnie ani na chwilę, podobnież postacie, które są chyba jednymi z najgorzej napisanych charakterów, jakie w chińskiej bajce widziałem.Film obejrzeć w sumie można, ale bardzo prawdopodobne jest to, że uśniecie w jego połowie. Ja się jakoś przemęczyłem, czy jednak i wam się będzie chciało - nie wiem.
Aż dziw mnie swoją drogą bierze, że za tak słabą bajkę odpowiada studio Sunrise, które znane jest z tak dobrych produkcji jak Ryu Knight, Mobile Suit Gundam, czy też Escaflowne...

Typ Anime - Film Kinowy
Rok produkcji - 1986
Pełny Tytuł: „Neo Heroic Fantasia Arion”
 Reżyseria: Yoshikazu Yasuhiko
Scenariusz: Yoshikazu Yasuhiko, Akiko Tanaka
Muzyka: Joe Hisashi
Gatunek: Fantasy, Romans, Wojenny
Liczba Odcinków: 1
Studio: Sunrise
Ocena Recenzenta: 4/10

Screeny:







wtorek, 15 lipca 2014

Gimnazjalistki, robozwierzątka, seksowne Divy, kosmiczni książęta... czyli misz-masz totalny pozbawiony ładu i składu wszelkiego - "Cyber Team in Akihabara" (1998)

Lubię produkcje, które próbują być czymś ciekawym, przemycając w sobie elementy wielu różnorakich gatunków. Daje im to szanse na bycie czymś szalonym, niecodziennym a równocześnie trafiającym w gusta dość szerokiego grona odbiorców. Problem z tego typu produkcjami jest jednak taki, że bardzo łatwo w ich przypadku przedobrzyć i miast przyjemnego miksu różnych gatunków stworzyć durnowate dziwadło, w którym poszczególne elementy za cholerę się ze sobą nie kleją. I takiemu dziwadłu się właśnie dziś przyjrzymy. Przedstawiam państwu "Cyberteam in Akihabara".

Główną bohaterką bajki jest świeżo upieczona gimnazjalistka - Hibari Hanakoganei. Jak na typową mangusiową trzynastolatkę przystało, nasza bohaterka jest przesłodzona do bólu, ma złote serduszko i nie grzeszy raczej zbytnio intelektem. Ma też oczywiście niezwykle wyrozumiałych i kochających rodziców, którzy to starają się swojemu słoneczku dawać wszystko, co dlań najlepsze. 
Nasza paniusia ma również słabość, jak wszystkie dziewczynki w jej wieku, do słodkich gadżetów maści wszelakiej. Jej największym marzeniem jest zdobycie własnego "PataPi" - elektronicznego zwierzaka, który to jest takim swoistym ucieleśnieniem tamagotchi - żre, śpi, i ogólnie ma być słodkim towarzyszem zabaw dla dziecka. Jak się zapewne domyślacie, nasza bohaterka bardzo szybko otrzymuje wymarzonego stworka. W dodatku, w niezwykle intrygujących okolicznościach, bowiem wręcza go jej tajemniczy książę, którego często widuje w swoich snach. Hibari nazywa stworka "Densuke" i już następnego dnia zabiera go ze sobą do szkoły, żeby pokazać go swojej najlepszej przyjaciółce - Suzume Sakurajosui. Niestety jednak, jakoże w szkole obowiązuje bezwzględny zakaz przynoszenia swoich PataPi (pominę fakt, że bardzo szybko zakaz ten zostaje zniesiony "Bo tak"), to zostaje on skonfiskowany przez wychowawcę naszej bohaterki. Hibari już ma popaść w czarną rozpacz, kiedy, ku jej wielkiemu zdumieniu, psor zabawkę jednak zwraca, każąc naszej milusińskiej udać się do gabinetu dyrektora. Dziewczynka myśli oczywiście, że coś przeskrobała i ma teraz totalnie przerąbane, jak się okazuje jednak - nic z tych rzeczy. Gdy przychodzi do gabinetu dyrektora, ten jedynie pyta ją, czy kocha ona miasto Akihabara, w którym mieszka. Gdy odpowiada, iż tak, puszcza ją do domu.
Podczas drogi powrotnej, Hibari spieszy się tak bardzo, że postanawia skorzystać z drogi na skróty i wbiega w ciemny zaułek (ŚWIETNY POMYSŁ!). Tam wpada na parę wielkich... cyców... które okazują się należeć do wystrojonej jak stereotypowy czarny charakter pannicy. Obwieszcza ona małej Hibari, iż zaczaiła się tu na nią specjalnie po to, by "skonfiskować" jej ukochanego PataPi. Nasza bohaterka oczywiście rzuca się do ucieczki, szybko jednak zostaje zatrzymana przez tajemnicze potwory, przywołane przez "złe szurnięte babsko". Sytuacja wydaje się być beznadziejna, jednak w tym momencie dzieje się coś niespodziewanego. Densuke zaczyna się świecić, po czym transformuje się w... seksowną, wyglądającą jak doroślejsza Hibari, cyberwojowniczkę, która błyskawicznie rozprawia się z monstrami i zmusza "złe babsko" do ucieczki. Hibari jest oczywiście niezwykle zaskoczona tą nieprzeciętną umiejętnością Densuke. Na tym jednak niespodzianek nie koniec. Bardzo szybko okaże się bowiem, że PataPi o podobnych umiejętnościach jest w Akihabarze dużo wiecej oraz że na wszystkie z nich chrapkę ma pewna tajemnicza organizacja...

Yyych, od czego tu zacząć... może od tego, że nie bardzo wiem, do kogo "Akihabara" miało być kierowane. Znaczy, wydaje mi się, że tak jak na początku wspomniałem, twórcy starali się stworzyć bajkę, która będzie miała w sobie coś dla każdego. Problem jednak w tym, że totalnie im to nie wyszło i w ostatecznym rozrachunku dostaliśmy takiego dziwnego "cosia", w którym upchane jest mnóstwo elementów z różnorakich gatunków, jednak żaden z nich nie jest sensownie wykorzystany. Wygląda to tak, jakby twórcy totalnie losowo co rusz dorzucali do tej produkcji coraz to kolejne i kolejne elementy, zapominając przy tym, że wypadałoby najpierw jakoś ciekawie rozwinąć te, które wmontowali tam uprzednio. Seria zaczyna się jak stereotypowa bajka dla dzieci, zaraz potem przechodzi w pełną niesmacznych żartów głupawą komedyjkę, zaraz potem przeradza się w obfitującą w "Obari as Fuck" sceny walki serię akcji, a krótko potem znowuż serwuje nam dawkę wymuszonej dramy. No istny burdel na kółkach.
Równie chaotycznie i fatalnie wypada prowadzenie historii. Na początku dostajemy schematyczny show, w którym Hibari poznaje kolejne koleżanki i wraz z nimi tworzą tytułowy "Cyberteam, który co odcinek w dokładnie tym samym zaułku zmaga się z kolejnymi stworami nasyłanymi przez złe cycate babsztyle. Następnie fabuła zaczyna gnać na łeb na szyję do przodu, sporadycznie sypiąc szczątkami informacji o jakimś tam planie "tych złych". Potem znowuż gwałtownie hamuje i serwuje nam kilka błogich odcinków, w których to dziewczynki radośnie spędzają czas wolny... a zaraz potem przeradza się w mroczną i pełną dramy i angstu opowieść o zemście, poświęceniu, błędach głupiej ludzkości i Bóg wie czym tam jeszcze. Szczerze powiedziawszy jedynie kilka końcowych odcinków ma jakikolwiek sens i tylko one w jakikolwiek sposób ratują cały ten bajzel.

Nie mogę również zbyt wiele dobrego powiedzieć o bohaterach tej serii. Ich charaktery są strasznie płaskie, nudne i poza kilkoma wyjątkami nie przechodzą żadnego rozwoju przez bite 26 odcinków. Mamy naiwnego moebloba; mamy dystyngowaną, pyszną i niezwykle irytującą chwilami snobkę; mamy też silną chłopczycę, która oczywiście ze snobką się non stop kłóci; nie zapominajmy także o obowiązkowej chciwej mendzie, która non stop szuka tylko okazji do zarobienia pieniędzy oraz generycznej cichej loli, która jest... tak, zgadliście, totalnie aspołeczna i tajemnicza. Interakcje między postaciami też są dość naciągane. Część z nich wypada co prawda całkiem fajnie, jednak ginie w gąszczu totalnie głupkowatych i zmieniających się co rusz "ot tak" innych zależności. Problem ten dotyczy zarówno postaci pozytywnych, jak i czarnych charakterów, zatem po żadnej ze stron nie spodziewajcie się raczej niczego ciekawego. A szkoda.

Oprawa audiowizualna to stuprocentowe lata 90-te. Jeśli o projekty postaci idzie, to mamy sztandadrowo prześliczne dziewuszki o pyzatych, jednak chwilami cholernie zniekształconych mordkach; cycate seksbomby; pięknych i tajemniczych młodzieńców itd. itp. Tła zaś wypadają różnie - część z nich jest niezwykle barwna, ciekawa i pełna drobniutkich detali, część znowuż nudna, wiejąca pustkami i wykonana totalnie "na odwal się". Animacja wypada całkiem miodnie, zwłaszcza w przypadku starć, które są niezwykle dynamiczne i patrzy się na nie całkiem fajnie. Również ruchy postaci nie są jakieś nienaturalne i nie dopatrzyłem się losowych ataków epilepsji, gdy stoją one bez ruchu. Serial cierpi jednak na ogromne wprost ilości stock footage, które powtarzane są uparcie za każdym razem, zwłaszcza gdy PataPi się transformują.
Złego słowa nie można jednak powiedzieć o muzyce, która jest niezwykle klimatyczna i - jakimś cudem - całkiem zgrabnie podkreśla wszelkie wydarzenia, jakie znalazły się w tym bajzlu. Najfajniej prezentują się zdecydowanie wokalne piosenki, zaśpiewane przez takie sławy jak choćby Masami Okui, czy też Megumi Hayashibara.
Gra aktorska wypada jednak... dość słabo. Co dziwi mnie niesamowicie, bo aktorzy użyczający głosów postaciom to nie jakieś kompletne randomy, a całkiem znane w branży nazwiska. Megumi Hayashibara, Tomokazu Seki, Chieko Honda, Asakawa Yuu... Po tak pieniężnej obsadzie spodziewałem się naprawdę wyśmienitej gry aktorskiej, a tymczasem postacie brzmią albo średniawo, albo wręcz tragicznie (Hibari, na przykład) i zdecydowanie nie chce się ich słuchać.

Jak nietrudno się domyślić, Akihabary raczej nie polecam. Jest to podręcznikowy wręcz przykład tego, jak pomimo świetnej obsady i mnóstwa ciekawych pomysłów wszystko kameralnie spieprzyć. Charaktery postaci są słabe i nudne, fabuła chaotyczna i bez sensu (z wyjątkiem kilku ostatnich odcinków), debilnym posunięciem było też upchanie tutaj tak wielu różnych motywów bez podjęcia najmniejszej choćby próby rozwinięcia ich w jakikolwiek ciekawy sposób.Serial ratuje jedynie świetna muzyka i całkiem dobra oprawa graficzna, choć i co do niej mam kilka obiekcji (zwłaszcza krzywe chwilami mordy postaci oraz nadużywanie stock footage). Nie jest to najgorsze anime, jakie widziałem, ale do dobrych bym go też raczej nie zaliczył. Jest to taki dość słaby średniak. Obejrzeć to w sumie można, ale właściwie po co, skoro jest tak dużo o wiele lepszych staroszkolnych tytułów?

Typ Anime - Seria TV
Rok produkcji - 1998
Pełny Tytuł: „Akihabara Dennou Gumi” ("Cyber Team in Akihabara")
 Reżyseria: Fujimoto Yoshitaka
Scenariusz: Kato Takao, Arakawa Naruhisa, Uetake Sumio
Muzyka: Shinkichi Mitsumune
Gatunek: Powered Armor, Science Fiction, Komedia, Ecchi, Fantasy
Liczba Odcinków: 26
Studio: Ashi Productions
Ocena Recenzenta: 4/10

Screeny: