wtorek, 27 października 2015

WANEKO WYDAJE "ADOLF NI TSUGU"!!

O mój Boże, nie wierzę że to się dzieje. Kilka dni temu cieszyłem się jak głupi, bo JPF zapowiedziało że wyda jedną z moich ulubionych mang z 70's - fantastyczą "Różę Wersalu". A dziś, po powrocie z zajęć na uczelni czytam, że Waneko również szykuje świetny staroszkolny tytuł, w dodatku od samego Boga Mangi Osamu Tezuki - genialne "Adolf ni Tsugu", które uważane jest za najwspanialsze dzieło tego mangaki. Jest to również zdecydowanie mój ulubiony tezukowski komiks, co tym bardziej sprawia, że raduję się jak głupi. "Adolf ni Tsugu" opowiada historie 3 różnych Adolfów, których losy zostają splecione za sprawą pewnego incydentu w trakcie Igrzysk Olimpijskich w Berlinie, w sierpniu 1936 roku. Trzej Adolfowie to pół-niemiec pół-japończyk - Adolf Kauffman; żyd niemieckiego pochodzenia - Adolf Kamil; oraz najbardziej znany historii nosiciel tego imienia, który wkrótce doprowadzi do wybuchu wielkiego konfliktu znanego jako druga Wojna Światowa - Adolf Hitler. Komiks zostanie wydany jak dwa olbrzymie zbiorcze tomiszcza w grubej oprawie. Każde z nich kosztowało będzie 60zł. Ponownie zatem dostajemy fantastyczne wydanie, w bardzo uczciwej cenie. Pierwszy tom ukazać ma się w kwietniu przyszłego roku. Pre-ordery już ruszyły.
Nie mam pojęcia, czemu polskie wydawnictwa zaczęły nam nagle na potęgę wydawać fenomenalne staroszkolne komiksy, ale nie narzekam. Lepsze to, niż masa syfu jakim raczyły nas w ostatnich latach. Zwłaszcza Waneko wychodzi w końcu na prostą i po latach posuchy wydaje już trzeci, naprawdę godny polecenia tytuł.

środa, 21 października 2015

"RÓŻA WERSALU" W POLSCE!

Kolejna dawka starociotowych newsów - dosłownie przed chwilą JPF oficjalnie potwierdziło, że wyda nam fantastyczną mangę z lat 70-tych - słynną na całym świecie "Różę Wersalu" Riyoko Ikedy, uważaną za najwspanialszy klasyk gatunku oraz swoistego protoplastę wielu późniejszych serii. Historia przedstawiona w komiksie rozgrywa się w czasach Rewolucji Francuskiej i opowiada o losach Oscar François de Jarjayes, córki sławnego francuskiego generała, która od najmłodszych lat wychowywana była jak chłopiec, gdyż w rodzinie brakowało męskiego potomka. Gdy Francja i Austria zawierają przymierze, naszej bohaterce zostaje powierzone zadanie ochrony Marii Antoniny, która przybyła do Francji by poślubić księcia Ludwika XVI. Komiks jest mocno oparty na faktach historycznych i z powodzeniem może służyć jako lektura uzupełniająca, jeśli jesteście zainteresowani okresem Rewolucji Francuskiej.
Manga zostanie wydana u nas w przyszłym roku jako "Mega Manga". Wszystkie 10 tomów zebranych zostanie w 3 olbrzymie zbiorcze tomiszcza, w formacie A5 z kolorowymi stronami. JPF zapowiada także liczne inne dodatki. Cena pierwszego tomu wynosić będzie 63zł, co jest naprawdę świetną ceną za tak duże, piękne wydanie.

Zdecydowanie polecam! Ja już chomikuję kasę~ W międzyczasie zachęcam was także do obejrzenia serii anime, która jest niemal równie dobra, co komiksowy pierwowzór.


piątek, 16 października 2015

Czarnoksiężnik awanturnik na tropie straszliwego smoka - "Majutsushi Orphen" (1998)


Jak wyobrażacie sobie postać czarnoksiężnika? Zapewne jest to sędziwy starzec w okolicach 80-tki, z dłuuuugaśną brodą i twarzą pokrytą licznymi zmarszczkami i kurzajkami. Jego nos jest szpiczasty, a ręce powinny mieć jak najdłuższe palce, zakończone równie długimi paznokciami. Ubiór jego składa się z długiej, brunatnej (lub granatowej przystrojonej w gwiazdki) togi oraz szpiczastej czapki. Bonusowe dodatki to gruba księga zaklęć w jednej ręce, oraz różdżka/kostur w drugiej. Czarnoksiężnik idealny!
Japończycy stwierdzili jednak, i całkiem słusznie, że taki wizerunek mistrza magii jest już zdrowo przereklamowany i postanowili go zmienić. Bohater omawianej dziś bajki nie jest sędziwym staruchem, ale młodym i przystojnym mężczyzną. Co więcej, od typowego czarnoksiężnika różni się także charakterem i podejściem do życia.

Poznajcie Orphena - młodego, utalentowanego, acz nieco leniwego czarnoksiężnika awanturnika. Nasz bohater podróżuje po świecie ścigając straszliwą bestię znaną jako "Bloody August". Ten olbrzymi smok terroryzuje każdą krainę w jakiej się pojawi i nikt nie jest w stanie go powstrzymać. Jedyną bronią zdolną go pokonać jest legendarny Miecz Baltanders. W poszukiwaniu tego potężnego artefaktu Orphen przybywa do miasta Totokanta, gdzie poznaje niejakiego Majica - młodego chłopca, który od zawsze marzył o zostaniu potężnym czarnoksiężnikiem. W zamian za możliwość zatrzymania się w należącej do jego ojca tawernie, nasz bohater zgadza się zostać jego mistrzem. Niedługo potem udaje im się zlokalizować legendarny Miecz Baltanders. Okazuje się być on w posiadaniu ślicznej, acz niezwykle rozkapryszonej dziewczyny - Cleao - która otrzymała go jako prezent od swojego ojca. Zanim Orphen zdąży jednak w ogóle spróbować przekonać dziewczę, by pozwoliło mu pożyczyć czarodziejski miecz, na mieścinę napada "Bloody August" i cała sytuacja się komplikuje. Jak się bowiem okazuje, monstrum jest tak naprawdę ukochaną Orphena, która przybrała tę szkaradną postać w wyniku nieudanego rytuału, a jedynym, co może przywrócić jej normalną postać, jest właśnie Miecz Baltanders...

"Majutsushi Orphen" nie jest jakimś niezwykle świeżym, czy też przełomowym anime. Serwuje raczej dość typową opowieść, jednak zaskakuje tym, w jak umiejętny robi to sposób. Twórcy bardzo zręcznie operują sztandarowymi dla gatunku wątkami oraz schematami, od czasu do czasu próbując nawet podejść do nich od nieco innej strony, dzięki czemu całość ogląda się naprawdę przyjemnie. Tak, seria jest przewidywalna i zdarzają się słabsze epizody, jednak nie są to tak straszne problemy, by całkowicie zniwelować to, co bajka robi dobrze. Przygody bohaterów są bowiem naprawdę fajne i wciągające. Samo zakończenie również wypada całkiem nieźle i zgrabnie domyka praktycznie wszystkie wątki, nie będąc równocześnie aż tak kliszowym, jak w wielu innych seriach. Humor i żarty zaś są faktycznie zabawne i polegają głównie na żartach sytuacyjnych oraz umiejętnie stosowanej grze słów. Dla miłośników bardziej typowego, slapstickowego humoru także coś się znajdzie.
Co do bohaterów - najlepiej wykreowaną postacią jest zdecydowanie Orphen, który nie dość że jak na czarnoksiężnika jest dość nietypowy, to jeszcze wyróżnia się całkiem fajną osobowością, która nie ogranicza się do jednej przerysowanej cechy. Dzięki temu bardzo szybko zyskuje sobie sympatię widza i sporo przyjemności sprawia obserwowanie, jak wchodzi w interakcję z innymi bohaterami. Całkiem fajnie prezentuje się również były mistrz bohatera - niejaki Childman - który okazuje się być całkiem innym człowiekiem, niż na początku jest nam sugerowane. Niestety jednak, pozostali bohaterowie to już raczej mocno stereotypowe ludziki. Majic to niewinny, niezdarny chłoptaś; Cleao to zakochana w głównym bohaterze złośnica; Dortin i Volkan zaś to typowy duet głuptaków, mający rozładowywać napięcie, coby seria nie zrobiła się za ciężka. Da się ich lubić, ale nikt z nich nie przechodzi żadnego poważniejszego rozwoju, co najwyżej pojawiają się u nich drobne zmiany w charakterze pod sam koniec serii.

Oprawa wizualna jest strasznie oszczędna, zwłaszcza gdy porównamy ją z innymi bajkami z tego okresu. Choć projekty postaci, zwłaszcza kobiecych, są bardzo szczegółowe i miłe dla oka (Cleao to jedna z najładniejszych 90's dziewczynek) tak już cała reszta wypada co najwyżej przeciętnie. W oczy rażą zwłaszcza kiepsko zanimowane walki - zaklęcia są słabo przedstawione i brak im efekciarstwa znanego choćby ze "Slayers" - oraz liczne statyczne ujęcia, w których poruszają się jedynie usta bohaterów. Bardzo często dochodzi też do sytuacji, gdzie przez dłuższy czas cały kadr zajmują twarze bohaterów, a tła zastępowane są przez całkowicie czarne plansze. Wszystko to kłuje w oczy tym bardziej, gdy człowiek przypomni sobie, jak dużo ładnych bajek pochodzi z tego roku - "All Purpose Cultural Cat Girl Nuku Nuku", "Initial D The First Stage", "Jin-Rou", "Outlaw Star", czy też "Serial Experiments Lain". Jedynym epizodem, który wykonany został na poziomie i do którego nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń to ostatni. Świetnie wyreżyserowany, cudnie zanimowany i obfitujący w wiele fajnych ujęć i efektów. Widać, że pochłonął większość budżetu bajki.
Bardzo dobrze prezentuje się jednak muzyka. Choć nie są to raczej utwory zapadające na długo w pamięć, to bardzo dobrze spełniają swoje zadanie, jakim jest budowanie klimatu oraz podkreślanie atmosfery rozgrywających się na ekranie wydarzeń. Pochwalić należy też fantastyczne openingi i endingi - skoczne, rytmiczne i niesamowicie wpadające w ucho. Zwłaszcza pierwszy opening - "Ai Just on my Love" - oraz drugi ending - "Doushiyo" - wryły mi się na stałe w pamięć i bardzo często przyłapuję się na nuceniu ich w drodze na uczelnię.
Gra aktorska wypada niestety dość średniawo. Jest kilka postaci, które brzmią świetnie i przekonująco, jak na przykład Orphen czy Cleao, ale znajdą się też takie, których głosy są po prostu okropne. Majic najlepszym przykładem - strasznie lubię wcielającą się w niego Minami Omi (Hoshino Ruri z "Martian Successor Nadesico", Yumizuka Satsuki z "Melty Blood") ale tutaj brzmi ona po prostu okropnie i masakrycznie kaleczy swym głosem uszy.

"Majutsushi Orphen" nie jest anime pozbawionym wad. Graficznie nie powala, a i większość postaci nie należy do specjalnie odkrywczych. Nadal jest to jednak całkiem sympatyczna bajka, którą przyjemnie ogląda się w odskoczni od czegoś ambitniejszego. Jeśli nie jesteście wybitnymi bajko-oglądaczami o niesamowicie wygórowanych wymaganiach i nie popadliście jeszcze w przesadny elityzm, to powinniście się na "Orphenie" całkiem dobrze bawić. Nie oczekujcie po nim tylko jakiejś super opowieści. Potraktujcie go po prostu jako fajną przygodówkę.


Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 1998
Pełny Tytuł: „Majutsushi Orphen” ("Sorcerous Stabber Orphen")
 Reżyseria: Hiroshi Watanabe
Scenariusz: Masashi Kubota, Mayori Sekijima
Muzyka: Hatake
Gatunek: Fantasy, Komedia, Dramat
Liczba Odcinków: 24
Studio: J.C. Staff
Ocena Recenzenta: 6/10

-Warto wspomnieć, że pomiędzy "Orphenem" a "Slayers" powstał cross-over w formie radiowego słuchowiska. Niestety, do tej pory nie został on przetłumaczony, a szkoda, bowiem spotkanie Orphena z Liną z pewnością musi być bombowe.

Screeny:








środa, 7 października 2015

Wierz w sprawiedliwość i miej determinację do pięści! - "Senki Zesshou Symphogear GX" (2015)

Symphogear to zdecydowanie jedna z moich ulubionych, bardziej współczesnych serii. Choć pod względem fabularnym jest masakrycznie głupkowata i dziurawa, tak dzięki przesympatycznym postaciom, świetnym piosenkom, fantastycznie wyreżyserowanym potyczkom i licznym nawiązaniom do robobajek, filmów akcji oraz gier z serii "Wild Arms" rozkochała mnie w sobie całkowicie i nie żałuję ani jednej sekundy, jaką przeznaczyłem na jej oglądanie. Nic zatem dziwnego, że kiedy oficjalnie potwierdzono że doczeka się trzeciego sezonu, nie byłem w stanie opanować swojego podekscytowania. Wraz z resztą zio/m/eczków dostawaliśmy, kolokwialnie mówiąc, jednego wielkiego pierdolca, snując coraz to kolejne domysły na temat tego, co w sezonie trzecim się wydarzy, z jakimi nowymi przeciwnikami dziewczyny będą musiały się zmierzyć oraz do jakich robobajek tym razem twórcy będą puszczać oko. Nasza ekscytacja wzrosła jeszcze bardziej, kiedy dostaliśmy oficjalną datę emisji - lato 2015. Wszyscy wspólnie zaczęliśmy wtedy szykować wszystkie nasze symphogadżety i odliczać dni do premiery... No i w końcu nadszedł ten tak bardzo wyczekiwany dzień - czy GX sprostało naszym oczekiwaniom? Czy dostarczyło tyle samo frajdy co poprzednie serie? No cóż...

Po tym jak nasze "Śpiewające Gundamy" pokonały szalonego Dr.Vera i jego Nephilim oraz raz na zawsze pozbyły się Noise, wszyscy sądzili że to koniec kłopotów i że Ziemi nic poważnego już nie zagraża. Symphogear nie byłby jednak Symphogearem, gdyby nagle nie pojawił się jakiś kolejny maniak chcący zrzucić nieszczęsny Księżyc na naszą błękitną planetę. Po krótkim okresie spokoju centrum dowodzenia S.O.N.G. wykrywa w okolicach Yokohamy energię podejrzanie podobną do tej emitowanej przez Noise. Okazuje się ona  należeć do niejakiej Carol - potężnej, choć wyglądającej jak dziewięciolatka alchemiczki -oraz jej trzech wiernych lalek. Dziewczę nie pierniczy się z naszymi bohaterkami i od razu powala Hibiki na ziemię, obwieszczając równocześnie, że jej celem jest zniszczenie świata wraz ze wszystkimi jego cudami, tak jak przykazał jej ojciec, zanim został spalony na stosie za zabawy z alchemią. Nasze waleczne trio ma zatem znowu pełne ręce roboty. Tym razem mogą jednak liczyć na wsparcie trójki antagonistek z poprzedniej serii - Marii, Kiriki oraz Shirabe. Czy wspólnymi siłami uda im się pokrzyżować maniakalne plany Carol i po raz kolejny ocalić świat? 

Tak, historia jest mocno sztampowa i naciągana, ale to w przypadku Symphogeara zawsze było normą. Siła tej serii, jak wspomniałem, leży w postaciach, piosenkach i bataliach. I pod tym względem pierwsze 6 odcinków GX wypada fantastycznie - na sam początek dostajemy emocjonującą scenę przechwycenia wahadłowca, zakończoną wykonanym na nim przez Hibiki suplexem; zaraz potem Hibiki w widowiskowy sposób ratuje ludzi z płonącego budynku, śpiewając przy tym utwór do złudzenia przypominający jedną z piosenek z "Wild Arms"; jeszcze później dochodzi do pełnego efekciarstwa i emocji pierwszego starcia z lalkami, zakończonego świetnym plot twistem; a wszystko to zwieńczone świetną sceną pierwszej poważnej potyczki z Carol, podczas której bohaterki aktywują nowy specjalny tryb i przezwyciężają ostatecznie swoje problemy z poprzedniej serii. A to wszystko przeplatane jeszcze fajnymi scenami obyczajowymi, podczas których dziewczęta razem bawią się na pidżama party oraz gotują. Ogółem dostajemy wszystko to, co czyni Symphogeara Symphogearem... a potem, od siódmego odcinka wszystko zaczyna się sypać. Najpierw, miast obowiązkowego training montage, dostajemy strasznie słaby odcinek plażowy, do którego ktoś jeszcze postanowił wepchnąć byle jaką walkę oraz wyzerować charaktery dziewcząt, przez co znowu zaczynają one zmagać się z dokładnie takimi samymi problemami, z którymi przed chwilą się uporały, a na dokładkę dorzuca im się jeszcze nowe, napisane na kolanie. Dalej jest już tylko gorzej - głupot i kretynizmów zaczyna się robić za dużo nawet jak na Symphogeara, a fakt, że twórcy starają się wcisnąć do serii, która nigdy nie brała siebie na serio, śmiertelnie poważne dramaty rodzinne pogrąża tylko wszystko jeszcze bardziej. Sytuację ratują trochę niektóre naprawdę fajne twisty, jednak nadal bardzo mocno czuć, że druga połowa serii robiona była mocno na siłę i brak jej tego, co sprawiało że ta pierwsza była taka fajna. Nawet finał jest strasznie rozczarowujący.
Jak wspomniałem, sytuacja z postaciami nie wygląda najlepiej. Nie dość, że twórcy dokładają im coraz to kolejne, całkowicie debilne i z dupy wyciągnięte problemy, to jeszcze główne trio zostaje strasznie zepchnięte na ubocze, na rzecz trójki z FIS. I nie byłoby to może jakimś wielkim problemem - wszakże Kirika, Shirabe i Maria to równie fajne dziewczynki - gdyby nie to że potem również i one przestają być jakieś bardziej istotne dla historii, a wszystko zaczyna się skupiać na Hibiki i jej problemach z ojcem dupkiem, który po wielu latach w końcu wrócił i chce naprawić swoje grzechy... zachowując się dalej jak kompletny dupek. Dopiero w odcinku jedenastym faktycznie zaczyna wykazywać szczere chęci poprawy i bierze się do roboty - i choć przyznam, że jest wtedy fantastyczny, to jednak nadal było mi bardzo ciężko uwierzyć w to, że to wystarczyło by Hibiki ot tak mu wszystko przebaczyła. Ja wiem, że to głupiutka dziewczynka o naprawdę wielkim serduszku, no ale bez przesady - przecież ten człowiek zrobił jej ogromną krzywdę, zostawiając ją samą z mamą w momencie, gdy był im najbardziej potrzebny. Oliwy do ognia dolewa jeszcze ostatnia scena po napisach końcowych...
Strasznie nie podobało mi się też, jak potraktowano Miku, Genjuro, Ogawę i całą resztę sympatycznych postaci pobocznych. O ile w pierwszych epizodach jeszcze na coś tam się przydają, to bardzo szybko zostają całkowicie wymazani z historii, albo na stałe zapuszczają korzenie w należącej do S.O.N.G. łodzi podwodnej i nie opuszczają jej aż do samego końca bajki. Wielka szkoda, zwłaszcza gdy człowiek przypomni sobie tak fantastyczne sceny jak Genjuro walczący jak równy z równym z wyposażoną w kompletny relikt Fine, czy też Miku zamykającą na dobre Noise w ich własnym wymiarze pod koniec serii G.
A jak sprawa ma się z tymi złymi? O dziwo całkiem dobrze. Lalki to naprawdę świetne postacie i zaryzykuję nawet stwierdzenie, że są najlepszymi antagonistkami ze wszystkich 3 sezonów. Pochwalić wypada zwłaszcza Garie oraz Michę, które wraz z jeszcze jednym, pojawiającym się w drugiej połowie serii bohaterem, są chyba najlepiej wykreowanymi w tym sezonie postaciami. Garie, nie dość że śliczna, to jeszcze potrafi naprawdę rozbawić swoimi złośliwymi docinkami oraz świetnymi minami (które momentami są lepsze niż te Vera!). Jest także niezwykle sprytna i przebiegła, dzięki czemu bez większych problemów potrafi wyprowadzić przeciwnika w pole i zastawić nań niebezpieczną pułapkę. Micha zaś to radosna, nieco przygłupia lalka obdarzona największą siłą i różnorodnością ataków spośród nich wszystkich. Jest tak silna, że bez problemu daje sobie radę z walczącymi z nią jednocześnie Kiriką oraz Shirabe. Co więcej, dzięki umieszczonym we włosach dopalaczom może także fruwać, co czyni z niej jeszcze bardziej niebezpieczną przeciwniczkę. Trochę gorzej wypada niestety sama główna antagonistka - Carol. Jej charakter jest strasznie typowy i miałki - stanowi swoiste połączenie złej i okrutnej, chłodno kalkulującej zdziry z córeczką tatusia. W braniu jej na poważnie nie pomaga fakt, że jej plan jest cholernie przewidywalny - na dobrą sprawę działa on tylko dlatego, że bohaterki zostają przymusowo ogłupione przez fabułę. Złego słowa nie mogę jednak powiedzieć o jej designie - połączenie Touhou, Gettera-2 oraz Gundama Epyona dało fantastyczny efekt - Carol jest śliczna a jej strój pomysłowy i nietuzinkowy.

Oprawa audiowizualna jest dość nierówna. Choć sama grafika i animacja trzymają ten sam poziom, co G, tak już choreografia starć pozostawia sporo do życzenia. Poza nielicznymi wyjątkami, potyczki są dość nudne i przewidywalne. Bardzo podobały mi się za to sceny transformacji, zwłaszcza Krysi, Hibiki oraz Kiriki. Wszystkie nie dość, że efekciarskie i uwodzicielskie, to jeszcze obfitują w liczne nawiązania do mecha anime oraz kina akcji. Strasznie podobało mi się zwłaszcza to, jak pod koniec swej przemiany, Hibiki zaczęła stosować ruchy pijanego mistrza.
Jedną z najważniejszych rzeczy w Symphogearze są oczywiście piosenki. Zarówno pierwszy sezon jak i G dały nam mnóstwo fantastycznych utworów, które zajmują sporą część mojego folderu z muzyką. Czy i piosenki z GX są równie dobre? I tak, i nie. Jest sporo nowych kawałków, które naprawdę bardzo mi się spodobały - zwłaszcza piosenki Marii, Shirabe oraz Kiriki, "G-Beat" Hibiki, czy też słynne "GENOCIDE EN GENOCIDE" z końcowych epizodów, ochrzczone tak przez anonów po tym jak spowodowało swoją fantastycznością masowe wariactwo we wszystkich trzech równoległych Symphogearowych tematach. Jest też jednak dużo takich piosenek, które były strasznie słabe - "Little Miracle", choć słowami dobrze wpisuje się w scenę w której gra, tak melodycznie jest już mocno takie se, podobnież jak obie piosenki Tsubasy, czy też Krysiowe "Trust Heart", które jest chyba ogółem najsłabszą piosenką w całej bajce. Co jest strasznie dziwne, bowiem do tej pory to zdecydowanie Krysiowe piosenki były najlepsze. Nie za dobrze brzmi też nowy duet Kiriki i Shirabe - bardziej przypomina niedbale sklejone ze sobą obie ich piosenki, aniżeli jedną, faktycznie wspólnie zaśpiewaną. Ogromnie boli też fakt, że nie dostaliśmy żadnej nowej piosenki dla całej szóstki w finale. Miast tego, użyto znowu "Hajimari no Babel". Wpadkę tą rekompensują trochę całkiem niezłe "Radiant Force" dla głównej trójki oraz przyjemna piosenka dla FIS trio, jednak to nie to samo.
Opening i ending są jednak, jak zawsze, bez zarzutu. "Exterminate" pod względem melodycznym jest chyba moim ulubionym openingiem, nawet mimo faktu że nie komponuje się z animacją aż tak dobrze, jak robiło to "Vitalization". "Rebirth Day" zaś to bardzo przyjemny i rytmiczny ending, szybko wpadający w ucho i będący najlepszą Krysiową piosenką w tym sezonie.
Co do samych kwesti mówionych - są jak zawsze na wysokim poziomie, acz momentami, zwłaszcza w feralnej drugiej połowie, czuć w głosach aktorów jakby wymuszenie. Z tego co słyszałem, użyczająca Marii głosu Yoko Hikasa wspomniała podczas jednego z radio show, że nagrywanie kwestii do GX-a dawało im dużo mniej frajdy, niż do poprzednich sezonów - słychać...

Co mogę ogólnie powiedzieć - GX niestety mnie rozczarowało. Fantastyczny początek był jakby spełnieniem wszystkich marzeń, bowiem dostarczał wszystko to, co w serii tej najlepsze. A potem po epizodzie siódmym wszystko zostało koncertowo spieprzone. Z tego co słyszałem jednak, jest to wina nie tyle samego Kaneko i jego ekipy, co King Records naciskającego na nich, by zmieniali serię wedle ich wytycznych, a także licznych problemów w trakcie produkcji. Podobno oryginalne zakończenie miało być zgoła odmienne i zmienione zostało właśnie po feralnym siódmym epizodzie. Cóż, nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Mam nadzieję, że jeśli Kaneko zdecyduje się kontynuować serię, to dostanie więcej swobody i da nam takiego Symphogeara, na jakiego wszyscy czekamy. Prawdę powiedziawszy wolałbym, by zrobił to w postaci pełnometrażowego filmu, miast kolejnego sezonu. Raz, że budżet większy, dwa, że mniejsze ryzyko wystąpienia nieoczekiwanych problemów, kończących się pisaniem na kolanie alternatywnego zakończenia.

Typ Anime - Seria Telewizyjna
Rok produkcji - 2015
Pełny Tytuł: „Senki Zesshou Symphogear GX - Believe In Justice And Hold a Determination to Fist”
 Reżyseria: Katsumi Ono
Scenariusz: Akifumi Kaneko
Muzyka: Elements Garden
Gatunek: Powered Armor, Magical Girls, Ecchi, Science-Fiction
Liczba Odcinków: 13
Studio: Satelight
Ocena Recenzenta: 6/10

Screeny: